Leończyk: Chcę być lepszy
fot. Andrzej Romański

,

Lista aktualności

Leończyk: Chcę być lepszy

- To był mój najlepszy sezon, bo przez cały grałem bardzo dużo minut i moja rola była bardziej istotna niż wcześniej - mówi Paweł Leończyk, skrzydłowy Energi Czarnych.

,

Mateusz Bilski: Czy jesienią, gdy zespół Energi Czarnych przygotowywał się do sezonu, spodziewał się Pan, że wasza drużyna może sięgnąć w maju po brązowy medal?

Paweł Leończyk: Mieliśmy bardzo fajną ekipę i już na początku sam polski skład wyglądał naprawdę nieźle, a dodatkowo wiedzieliśmy, że Mantas Cesnauskis powinien w niedługim czasie otrzymać polskie obywatelstwo. Nasz rodzimy skład należał do jednego z najlepszych w lidze i to już wskazywało na to, że możemy liczyć się w walce o najwyższe cele. Ale po sparingach rozegranych w okresie przygotowawczym sami nie wiedzieliśmy, na co nas stać. Nasza gra była nierówna, raz było lepiej, raz gorzej, brakowało nam trochę dobrej obrony. Sezon był dla nas zagadką.

Ale już pierwsze mecze pokazały, że jesteście jednym z najlepszych zespołów w lidze.

- Jeszcze przed inauguracyjnym meczem z PGE Turowem, gdy wchodziliśmy na halę rozmawialiśmy o tym, że sami nie wiemy czego się po nas spodziewać. Jednak ten mecz, a także kolejne w Koszalinie i w Słupsku z Kotwicą pokazały, że jesteśmy mocni i dało nam to dużo pewności siebie. Dobre wyniki bardzo nas podbudowały i dzięki temu szliśmy jak burza i wygrywaliśmy kolejne spotkania.

W pierwszej części sezonu na 11 meczów wygraliście aż 10. Czy przegrana z Asseco Prokomem w Gdyni była bolesna?

- To był bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu i byliśmy w nim blisko zwycięstwa. Tak naprawdę przegraliśmy trochę na własne życzenie, ponieważ to my kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Jednak w końcówce popełniliśmy kilka błędów i górę wzięło doświadczenie Asseco – rywale błyskawicznie je wykorzystali. Ale nie rozpamiętywaliśmy tej przegranej, szybko się podnieśliśmy i wygraliśmy z Anwilem. Nie daliśmy się złamać.

Czy patrząc z perspektywy czasu jest Pan w stanie określić, co więc spowodowało kryzys formy Energi Czarnych w drugiej rundzie?

- Po świątecznej przerwie nie wiedzieliśmy, jak będzie wyglądać druga część sezonu i niestety na samym jej początku wysoko przegraliśmy z Turowem.  Nasze morale nieco opadło i wszystko przychodziło nam z trudem. No i przyszedł fatalny mecz z AZS w Słupsku, który jeszcze bardziej nas dobił. Mieliśmy w tym czasie dużo cięższe treningi, pracowaliśmy nad kondycją i obroną i z pewnością nie pozostało to bez wpływu na formę. Gdy do pierwszej rundy po fajnym okresie przygotowawczym podeszliśmy jakby z biegu, to w drugiej już tak się nie dało. Brakowało nam świeżości. Kolejne przegrane odbierały nam pewność siebie i wszystko złożyło się na tą fatalną serię.

W końcu przyszedł chyba najgorszy mecz w sezonie, czyli spotkanie w Gryfi z Treflem, w którym już do przerwy przegrywaliście 27 punktami. Jak więc byliście w stanie po takim meczu wznieść się na wyżyny umiejętności, by tydzień później pokonać Asseco Prokom?

- Można powiedzieć, że mecz z Treflem to było apogeum naszej słabej gry. A na mecz z mistrzem Polski zawsze zespół mobilizuje się dodatkowo. W Gdyni przegraliśmy minimalnie i wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie z nimi powalczyć. Ponadto zbliżała się faza play-off i musieliśmy dojść do formy jeszcze przed jej rozpoczęciem. Wiedzieliśmy, że w play-off liczy się przede wszystkim obrona i właśnie w taki sposób pokonaliśmy Prokom. I choć zaczęliśmy słabiej, to między połowami zmobilizowaliśmy się w szatni i byliśmy maksymalnie skoncentrowani.

Przejdźmy do najważniejszej części sezonu, czyli fazy play-off. Czy pierwsza seria  z Polpharmą była wymagająca?

- Tak, to była bardzo trudna seria. Polpharma szczególnie w drugiej części sezonu, gdy wygrywała mecz za meczem jak my w pierwszej, pokazała, że jest bardzo silnym zespołem. Przed play-off nic nie kalkulowaliśmy i obojętne nam było, czy zmierzymy się z Anwilem, czy z Polpharmą właśnie. Chcieliśmy po prostu wygrywać mecze i patrzeliśmy tylko na siebie – i jedynie w ten sposób można było coś ugrać. Najważniejsze w pierwszej rundzie play-off były dwa pierwsze mecze we własnej hali, które wygraliśmy w dobrym stylu. Mieliśmy dużą przewagę i może właśnie dlatego przydarzył nam się słabszy trzeci mecz, ale zaraz po nim postanowiliśmy, że nie możemy wrócić na piąte spotkanie do Słupska. I swoje zamierzenia zrealizowaliśmy. Z tego co wiem, w starogardzkim obozie była spora radość, gdy nasi rywale dowiedzieli się, że przyjdzie im grać właśnie z nami. Na nas podziałało to tylko mobilizująco.

Jednak po wygranej serii z Polpharmą chyba ponownie wróciliście myślami do fatalnego meczu z Treflem jeszcze w sezonie regularnym. Gdybyście przegrali kilkoma punktami mniej, już w drugiej rundzie nie musielibyście mierzyć się z Asseco Prokomem.

- Wiadomo, ale nie chcielibyśmy tej sytuacji dłużej rozpamiętywać i zastanawiać się, czy dobrze trafiliśmy, czy nie. Nie lubimy gdybać. Znaleźliśmy się w konkretnej sytuacji i przygotowywaliśmy się na Asseco Prokom. Myślę, że ta seria była bardzo fajna, przyjazna dla oka i mogła podobać się kibicom. Świadczą też o tym liczne komentarze, że to była dobra seria, że gdynianom nie było łatwo i pokazaliśmy się z dobrej strony.

Do końca wierzyliście, że pokonanie Asseco Prokomu jest możliwe?

- Oczywiście, a już szczególnie uwierzyliśmy po wygranym meczu nr 2  w Gdyni. Wracając do Słupska wiedzieliśmy, że stoi przed nami szansa, ale też mieliśmy świadomość, iż Prokom jest zespołem, który bez żadnego problemu może spokojnie wygrywać na wyjazdach. I tak się niestety dla nas stało. Mistrzowie Polski pokazali to samo w meczach z PGE Turowem, gdy udało im się pokonać zgorzelczan na wyjeździe, w potencjalnie ostatnim spotkaniu finału.

Czy według Pana 4:1 dla gdynian w półfinale z Energą Czarnymi to sprawiedliwy wynik?

- Chyba tak, ponieważ Prokom pokazał swoje wielkie doświadczenie, szczególnie w końcówkach wyrównanych spotkań, a takie właśnie były mecze w tej serii. W każdym i my mieliśmy szansę na wygraną, ale gdynianie byli bardziej ograni i lepiej radzili sobie w trudnych momentach. Nasi rywale pokazali większe opanowanie i mądrze wykorzystywali wszystkie swoje atuty. Naszą jedyną szansą na zwycięstwa było szybkie budowanie przewagi i utrzymywanie jej, jak w drugim meczu, ponieważ wyrównana gra groziła tym, że doświadczenie Prokomu przechyli szalę zwycięstwa na jego korzyść.

Gdy poznaliście swojego przeciwnika w rywalizacji o brązowy medal, chyba się ucieszyliście. Naprzeciw Wam miał stanąć Trefl, a więc pojawiła się okazja do rewanżu za rundę zasadniczą.

- Dokładnie tak. Ten ligowy mecz zadecydował niejako o rozstawieniu przed play-off i trener Adomaitis tuż przed rozpoczęciem rywalizacji o medal przypomniał nam o tym. Powiedział, że Trefl nas przecież zdeklasował i to był kolejny czynnik mobilizujący. Chcieliśmy wszystkim pokazać, że sopocianie nie mają wcale lepszego zespołu i nie możemy przegrywać z nimi tak, jak miało to miejsce w Słupsku.

Oba spotkania w serii o brąz były niezwykle wyrównane i emocjonujące. Czy to szczęście decydowało o końcowym wyniku?

- Szczęście sprzyja lepszym. Gdybyśmy wcześniej w obu spotkaniach nie wypracowywali sobie przewagi, to nie byłoby takich rozstrzygnięć. Choć popełnialiśmy błędy w końcówkach, to my przeważaliśmy i choć można mówić o szczęściu, to po prostu broniliśmy tego, co we wcześniejszych fazach meczu osiągnęliśmy. Wiadomo, że Trefl w obu spotkaniach, szczególnie w Słupsku, mógł zmienić losy spotkania w ostatniej sekundzie, ale to były trudne rzuty. O prawdziwym szczęściu, ale Trefla, moglibyśmy mówić, gdyby właśnie któryś rzut sopocian był skuteczny i wygraliby mecz.

Co Pan czuł w momencie, gdy w drugim meczu w Słupsku Lorinza Harrington oddawał rzut mogący dać zwycięstwo sopocianom?

- Modliłem się, by tylko mu to nie wpadło. To nie był łatwy rzut, taki z odchylenia, kilka metrów od kosza.

Czy Energa Czarni z brązowymi medalami to drużyna spełniona?

- Myślę, że tak. Po bardzo dobrym i udanym sezonie osiągnęliśmy cel, który sobie postawiliśmy. Przez całe rozgrywki mieliśmy wzloty i upadki, ale już w play-off graliśmy naprawdę nieźle i pokazaliśmy kawał dobrej koszykówki. Rozegraliśmy supermecze w serii z Asseco i spokojnie możemy zakończyć sezon z podniesionymi głowami.

Rozpoczął Pan sezon na ławce rezerwowych, w play-off grał już w pierwszej piątce, a w drugim meczu półfinału rozegrał Pan swój najlepszy mecz w karierze. Czy to był Pana najlepszy sezon?

- Najlepszy, bo przez cały grałem bardzo dużo minut i moja rola była bardziej istotna niż wcześniej. O moich osiągnięciach indywidualnych niech rozmawiają kibice, trenerzy, dziennikarze i fachowcy, bo nie mnie je oceniać.

Jakie ma Pan plany na najbliższe miesiące?

- U mnie nic się nie zmienia, mam ważny kontrakt z Energą Czarnymi i nie wiem co musiałoby się stać, żebym w Słupsku nie zagrał w kolejnym sezonie. W czerwcu planuje udać się na krótki urlop, choć cały czas trenuję i przygotowuję się do kolejnego sezonu. Wciąż chcę się rozwijać.

Ale już 25-letniego zawodnika chyba nie można zaliczyć do grona „młodych, perspektywicznych”?

- Dużo rozmawiałem na ten temat z Dainiusem Adomaitisem i Uvisem Helmanisem. Szczególnie ten drugi podkreślał, że już gdy miał nawet ponad trzydzieści lat, to gdy przyszedł nowy trener był on w stanie dużo się od niego nauczyć. Człowiek uczy się przez całe życie, a jeśli jest koszykarzem, to tym bardziej. Wiem, że mogę jeszcze wiele poprawić w swojej grze i chcę tego dokonać.

Czy myśli Pan w ogóle o tym, że w przypadku absencji podstawowych podkoszowych zawodników mógłby Pan otrzymać powołanie do polskiej kadry na mistrzostwa Europy?

- Nie myślę o tym. Wiem, że wybrany został nowy trener i będzie on dobierał teraz zawodników. Staram się cały czas być w dobrej formie, więc jeśli dostałbym powołanie, to będę przygotowany do gry. Jednak nie nastawiam się na to, ponieważ są według mnie gracze ważniejsi, którzy z pewnością są priorytetem dla trenera Pipana. Z pewnością to właśnie ich będzie namawiał do gry w kadrze i na nich się skupi. Ale w razie otrzymania powołania, z radością i dumą założyłbym koszulkę z orłem na piersi.