Adrian Bogucki: Nie czytam komentarzy. Mam spokojną głowę
fot. Andrzej Romański

,

Lista aktualności

Adrian Bogucki: Nie czytam komentarzy. Mam spokojną głowę

- Wiem, na co mogę liczyć w Gdyni. Wiem, jak jest klub zorganizowany. Wszystko jest na tip-top i dopięte na ostatni guzik. Obaj z trenerem Wojciechem Bychawskim doszliśmy do wniosku, że muszę zrobić ten kolejny krok do przodu. Mogę liczyć na trenera w tej kwestii - mówi Adrian Bogucki, który przedłużył umowę z Suzuki Arką Gdynia o kolejny sezon ORLEN Basket Ligi.

 

,

Karol Wasiek: Czy to prawda, że latem mogłeś przebierać w ofertach?

Adrian Bogucki, koszykarz Suzuki Arki Gdynia i reprezentacji Polski 3x3: Tak, to prawda. Na sam koniec miałem na stole trzy konkretne oferty. Wcześniej były też inne zapytania.

To były oferty z Anwilu, Arki i Dzików?

- Tak. Wcześniej miałem też rozmowę z Kingiem Szczecin. Trener Miłoszewski zachował się jednak bardzo fair, jasno stawiając sprawę. Otrzymał informację od mojego agenta. Ten rozmawiał z trenerem Miłoszewskim, który powiedział coś w stylu: "widzę dla ciebie rolę zmiennika, ale dla mnie jesteś za dobry na tę funkcję, musisz grać więcej minut i w większej roli, dlatego ten transfer nie miałby sensu". Był szczery i jestem mu za to wdzięczny. Po tej rozmowie temat transferu do Kinga ostatecznie upadł.

Przejdźmy do trenerów Frasunkiewicza i Szablowskiego, którzy mówili wprost, że widzą Adriana Boguckiego w roli gracza pierwszopiątkowego. Zarówno w Anwilu, jak i w Dzikach miałeś być ważną częścią zespołu.

- Potwierdzam. Takie też słowa usłyszałem podczas rozmów z tymi trenerami. Anwil i Dziki bardzo mnie chciały w swoich szeregach. Arka też mnie mocno chciała. Trener Bychawski - jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem jego kontraktu - zadzwonił do mnie i wyrażał chęć współpracy. Prawdą jest to, że na początku skłaniałem się do odejścia z Gdyni, bo chciałem zagrać w zespole, który przystąpi do rozgrywek europejskich. Taką możliwość dawał mi Anwil Włocławek. Ale z drugiej strony...

Tak?

- Zdawałem sobie sprawę, że trudno byłoby mi połączyć występy w FIBA Europe Cup z grą w koszykówce 3x3. Nie ukrywam, że bardzo mi zależy na tym, by dalej występować w kadrze Polski 3x3. Moim marzeniem jest gra na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu 2024.

Podobno rozmawiałeś w tej sprawie z trenerem Frasunkiewiczem?

- Tak. Trener Frasunkiewicz powiedział, że on nie widzi problemu z łączeniem występów z koszykówką 3x3. Na wielkie turnieje - ME czy MŚ - miałbym jego zgodę. Mam do trenera Frasunkiewicza ogromny szacunek. Prowadził mnie w kadrze młodzieżowej przez dwa lata. Świetnie się w niej czułem. System był idealnie skrojony pod moje warunki. Teraz Anwil stworzył świetny zespół, jest generał Kamil Łączyński i na pewno włocławianie będą bili się o mistrzostwo Polski. Oferta Anwilu była kusząca.

Ale finalnie wybrałeś Arkę. Dlaczego?

- Bo wiem, na co mogę liczyć w Gdyni. Wiem, jak jest klub zorganizowany. Wszystko jest na tip-top i dopięte na ostatni guzik. Klub trzyma nadal standardy europejskie, które zostały wypracowane jeszcze w czasach euroligowych. Nie ukrywam, że jeśli myślę o Anwilu, to otwierają się u mnie wspomnienia z ostatniego pobytu. A to były szalone czasy. Miało być fajnie, a po kilku meczach... doszło do zwolnienia trenera. Wszystko się obróciło o 180 stopni. To trochę zostało w mojej głowie. Finalnie podjąłem decyzję o pozostaniu w Suzuki Arce Gdynia.

To jest chyba idealny moment na zrobienie kolejnego, dużego kroku do przodu?

- Tak. Też mam takie przeświadczenie. Rozmawiałem z trenerem Bychawskim na ten temat. Obaj doszliśmy do wniosku, że muszę zrobić ten kolejny krok do przodu. Mogę liczyć na trenera w tej kwestii.

Chciałbym odnieść się do postrzegania twojej osoby w środowisku. Mam takie wrażenie, że często deprecjonowane są twoje umiejętności, można przeczytać krytyczne opinie. Czy dochodzą do ciebie takie głosy? Przejmujesz się nimi?

- Nie mam Twittera, w ogóle nie czytam komentarzy. Odciąłem się kompletnie trzy lata temu.

Kiedy to było?

- To było podczas pobytu we Włocławku. Wiąże się z tym ciekawa historia. Wygraliśmy mecz z Legią - gdy prowadził nas trener Marcin Woźniak - a w sieci rozgorzała nagonka na mnie i cały zespół. Byłem wtedy na kolacji z Walerijem Lichodiejem i McKenziem Moore'em. Gdy czytałem te komentarze, pomyślałem: "chłopie, co ty robisz?". Wtedy zamknąłem konto na Twitterze i już do niego nie wróciłem. Nie chce mi się tracić czasu na ludzi, którzy nie znają się na koszykówce i nie wiedzą, jak wygląda sytuacja w zespole i klubie. Nie czytam i mam spokojną głowę. Zgodnie z zasadą: "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz".

Kiedyś powiedziałeś, że potrzebujesz trenera, który na ciebie krzyczy, w mocnych słowach przekazuje swoje wskazówki. Dalej tak jest?

- Pamiętam taką sytuację, że jeden z moich pierwszych trenerów w Lesznie, Jan Zabawa, krzyczał i opierniczał wszystkich. I zawsze przynosiło to efekty w postaci lepszej gry i większej determinacji. To zostało w mojej głowie. Nie ukrywam, że lubię, gdy na meczu trener trochę przyostrzy, krzyknie, opierniczy. Lepiej mi się wtedy gra. Choć jest jedna sytuacja, która mnie irytuje. Gdy trener się na mnie wydziera, a ja w danej akcji błędu nie zrobiłem, tylko kolega. Dostaje mi się za kogoś. Wtedy moje morale nieco opadają. Jestem zdenerwowany i gram gorzej.

Jesteś mocniejszy mentalnie przez lata?

- Tak. Dużo mi dała współpraca z trenerem Krzysztofem Szubargą. On miał zawsze do mnie pretensje o to, że na treningach jestem bestią, gram ostro, nie szczędzę łokci kolegom, a na meczach jestem wersją "soft". Dużo na ten temat rozmawialiśmy. I faktycznie były takie momenty w sezonie, ale trudno jednoznacznie odpowiedzieć mi dlaczego tak się właśnie działo.

Nie ukrywam, że u trenera Szubargi dostałem tę szansę, obdarzył mnie zaufaniem, którego nie miałem wcześniej u trenera Mitrovicia. To też ma odzwierciedlenie w statystykach. Poprawiłem swoje osiągnięcia. Nie ukrywam, że cieszy mnie fakt, że miałem dobre spotkania z mocnymi rywalami. Z Legią u siebie, czy z Kingiem na wyjeździe. Wiem, że te lepsze kluby też na to patrzą w kontekście ewentualnego zatrudnienia.

Można łączyć koszykówkę 3x3 z graniem na wysokim poziomie w koszykówce 5x5?

- Myślę, że tak, ale wiele zależy od podejścia klubów i trenerów. Podam przykład łotewskich koszykarzy, z którymi graliśmy na Igrzyskach Europejskich. 2-3 graczy poszło do klubu, w którym będą łączyć występy w 3x3 i 5x5. Ale myślę, że to łączenie bardziej tyczy się młodszych zawodników. Na miejscu Przemka Zamojskiego też bym zdecydował się tylko i wyłącznie na grę w koszykówce 3x3. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.