Łukasz Michniewicz: Wasz najbliższy rywal, ŁKS przeżywa trudne chwile – z powodów finansowych zwolnił zawodników zagranicznych i przegrywa mecz za meczem. Czy biorąc to pod uwagę i pamiętając wygraną z nimi czujecie się spokojni przed czwartkowym spotkaniem?
Bartosz Diduszko: Przygotowujemy się do tego spotkania tak, jak do każdego innego. Czeka nas dokładna analiza przeciwnika. Nie ma mowy o lekceważeniu rywala.
Dołączył Pan na stałe do składu w trakcie sezonu. Czy czuje się Pan w pełni wkomponowany w zespół trenera Miodraga Rajkovicia?
- Pracuję tutaj regularnie już drugi miesiąc i myślę, że wszystko jest już w porządku. Czuję się akceptowany w drużynie, znam swoją rolę w grze i można powiedzieć, że faktycznie jestem częścią zespołu.
Co zdecydowało o Pańskim powrocie po trzech latach do Wrocławia - sentyment do miejsca, w którym Pan żył i występował, czy odniesione sukcesy? Przypomnijmy - zdobywał Pan ze Śląskiem dwa medale mistrzostw Polski.
- Najpierw pojawiła się oferta z zespołu WKK Wrocław. Trener Niedbalski zadzwonił do mnie z propozycją, bym przyjechał i potrenował z zespołem. W trakcie wspólnej pracy zostałem zauważony przez sztab Śląska i udało mi się wziąć udział w przygotowaniach do sezonu z ekipą trenera Rajkovicia. Wcześniej spędziłem we Wrocławiu trzy lata, które dobrze wspominam, także można mówić o sentymencie.
Co spowodowało, że za pierwszym podejściem nie załapał się Pan na stałe do ekstraklasowego Śląska - nie pasował Pan wówczas do wizji szkoleniowca zespołu?
- Wówczas trenowałem tutaj dość krótko, bo bodajże przez tydzień. Być może tak to się potoczyło, że nie było wtedy dla mnie miejsca w składzie, ale czekałem cierpliwie na swoją szansę i ta wkrótce po rozpoczęciu sezonu się pojawiła, z czego bardzo się cieszę.
Był Pan zdecydowany by grać we Wrocławiu?
- Tak. Panuje tutaj dobra atmosfera do gry w koszykówkę, także pozostaje jedynie skupić się na swoich zadaniach i pracować. Taka sytuacja mi odpowiada.
Kolejny mecz gracie z Anwilem Włocławek, zespole w którym nie tak dawno Pan występował. Czy ten fakt ma dla Pana jakieś szczególne znaczenie?
- Jeszcze nie miałem nawet okazji, by głębiej przemyśleć ten mecz, gdyż przed nami jeszcze spotkanie z ŁKS, na którym chciałbym się skupić. Z mojego punktu widzenia będzie to mecz, jak każdy inny.
Wracając w takim razie do meczu z łodzianami - czego obawiacie się najbardziej w kontekście tego pojedynku?
- ŁKS przyjedzie do Wrocławia bez żadnej presji wyniku. Dla tej drużyny jest to sezon debiutancki w Tauron Basket Lidze i każde zwycięstwo jest raczej czymś ekstra, niż obowiązkiem. Zawodnicy z Łodzi będą się chcieli pokazać i sprawić niespodziankę, także to my musimy być czujni, by nie dać im się zaskoczyć.