Malesa: Nie było czego gonić
fot. Andrzej Romański

,

Lista aktualności

Malesa: Nie było czego gonić

- Hicks i Weeden - ciężko tych zawodników powstrzymać. Zrobili swoje, zdobyli razem ponad 30 punktów. Dołączył się do tego zespół, odjechali, nie było czego gonić - komentował przegraną w meczu z Polpharmą obrońca ŁKS Paweł Malesa. 

,

Witold Piątkowski: Panie Pawle, jakie to uczucie grać przed łódzką publicznością w ekstraklasie?

Paweł Malesa: Jest to powiem szczerze bardzo fajne uczucie. Od początku sezonu chciałem grać w ŁKS, ale do tego nie mogło wtedy dojść bo były inne opcje, które zespół wybrał. Ja się bardzo cieszę, że tu jestem w tym momencie - lepiej później dołączyć do zespołu niż wcale. Dla mnie to był taki dosyć ciężki okres bo nie miałem pracy przez pięć miesięcy, to jest dosyć sporo. Taka przerwa dużo robi. Teraz mam nadzieję, że z pomocą trenera odzyskam formę. Trochę to pewnie czasu zajmie, myślę że jeszcze 2-3 tygodnie i zafunkcjonuję już troszkę lepiej w zespole. Natomiast chłopaki i atmosfera w klubie mi sprzyja. Wszystko jest w porządku.

Jak to się stało, że w końcu trafił Pan do ŁKS?

- Zgłosił się do mnie klub, kiedy szukali zawodnika w miejsce Jermaine’a Malletta. Ja otrzymałem telefon i cieszę się teraz, że dopięliśmy wszystko do końca i jestem w ŁKS.

Zastępuje Pan wspomnianego Malletta, czyli główną ofensywną opcję ŁKS. Jaką w związku z tym widzi Pan przed sobą rolę w zespole, a jaką nakreślił Panu trener?

- Na dzień dzisiejszy powiem szczerze, że jeszcze mam spore braki. Tak jak wcześniej powiedziałem, ja nie grałem bardzo długo w koszykówkę. Trener powoli mnie wpuszcza, trochę też indywidualnie ćwiczę na treningach. Myślę, że przede wszystkim muszę w tym momencie poprawić kondycję. Nabiorę też pewności siebie. To nie jest nic nowego dla mnie bo przecież grałem trzy lata w ekstraklasie, więc o tą pewność siebie bym się nie martwił. Najważniejsza jest kondycja i forma fizyczna. Trochę jeszcze czasu mi to zajmie - nie ma cudów, trochę trzeba jeszcze poćwiczyć i starać się zlecieć z wagi.

Pana najlepsze spotkanie  - 14 punktów - zbiegło się chyba z najgorszym występem Łódzkiego Klubu Sportowego. Co się stało w dzisiejszym spotkaniu? Wyglądało to trochę tak, jakbyście byli już myślami przy wigilijnym stole.

- Ciężko jest mi powiedzieć co się stało. Musiałbym obejrzeć ten mecz. Kiedy oglądam mecz z ławki rezerwowych albo jestem na boisku to ciężko wyłapać przyczynę tej złej gry. Nie wiem, przygotowujemy się dobrze do tych meczów. Wydawałoby się, że znamy każdą opcję defensywną i ofensywną przeciwnika, natomiast no coś tam nie zafunkcjonowało dzisiaj. Przeciwnik odjechał na 20 punktów już w pierwszej połowie, a potem już się ciężko goni po takiej stracie.

Panu udało się zdobyć kilkanaście punktów, natomiast cały zespół uzbierał ich raptem 53. Z drugiej strony 86 punktów Polpharmy zdobytych przy bardzo wysokiej skuteczności rzutów. Z czego to wynikało?

- Polpharma faktycznie dosyć dobrze rzucała. Spodziewaliśmy się, że Hicks i Weeden potrafią oddawać takie rzuty przez ręce, nieprawdopodobne akcje, jakieś penetracje - ciężko tych zawodników zatrzymać. Zrobili swoje, zdobyli razem ponad 30 punktów. Dołączył się do tego zespół, odjechali, nie było czego gonić.

Jakie plany ma ŁKS na Święta? Kiedy wracacie do treningów?

- Spotykamy się znowu we wtorek. Teraz trener dał nam troszkę odpoczynku, takiego fizycznego i psychicznego. Chłopaki jadą do miast, gdzie mieszkają ich rodziny, spotykają się z krewnymi - to też na pewno dobrze wpłynie na formę.

Czego życzyć Panu i zespołowi na Święta?

Wygranych!