Kosma Zatorski: Jaki to był mecz? Poproszę o krótką analizę.
Piotr Stelmach, skrzydłowy Zastalu: Jaki? Taki, jak każdy w tej serii. Trzymający w nerwach do końca. Straciliśmy 15-punktową przewagę, ale teraz możemy cieszyć się ze zwycięstwa.
Zadrżało serce, gdy Hinson dostał piłkę w decydującej o losach meczu akcji?
- Zadrżało. Na moment. Czas się zatrzymał, ale było widać, że ta piłka krzywo leci. Gdy rzucał w czwartym meczu Biały (Zbigniew Białek - przyp. red) to było widać - wpadnie. Mieliśmy szczęście. Udało się. I tyle.
Wróćmy jeszcze do tego spotkania w Słupsku. Thomas Mobley nazwał pana po nim zielogórskim Dirkiem Nowitzkim. Jak się panu podoba takie porównanie?
- Na pewno bardzo miło. Teraz już mogę powiedzieć, że ten rzut w ostatniej sekundzie coś znaczy. Uważam, że zapisze się w historii Zastalu. To on spowodował, że mieliśmy piąty mecz i że go wygraliśmy. Jesteśmy w półfinale. Teraz mogę przyznać, że jestem z niego dumny.
Zdarzały się wcześniej takie rzuty?
- Nie pamiętam. Chyba tak (śmiech).
Asseco Prokom Gdynia - następny rywal. Jest do ogrania?
- Na pewno. Trzeba będzie walczyć, mają niezłego rozgrywającego Blassingame'a, ale Walter sobie z nim poradzi. Wiemy jak wyłączyć Montejunasa. Musimy zagrać jak z Energą Czarnymi.
Zuważa pan specyfikę zielonogórskiej hali?
- Pewnie. Jest inaczej zbudowana. Kibice są tutaj bardzo blisko boiska. Niemal na wyciągnięcie ręki. Gra się jak w dole - gdzie kibice z góry dają niesamowitą energię. Dzisiaj przeszli samych siebie.