Energa Czarni - PGE Turów: Dwóch bohaterów
fot. Łukasz Capar

,

Lista aktualności

Energa Czarni - PGE Turów: Dwóch bohaterów

Spotkanie między Energą Czarnymi a PGE Turowem miało dwóch bohaterów - Mantasa Cesnauskisa i Daniela Kickerta. Ostatecznie górą był pierwszy z nich, ponieważ słupski zespół po emocjonującej końcówce pokonał zgorzelczan 67:65.

Ostatnia kwarta spotkania w Słupsku była niezwykłym popisem kapitana Energi Czarnych Mantasa Cesnauskisa, a także lidera PGE Turowa Daniela Kickerta. Australijczyk po raz trzeci w tym sezonie rozpoczął mecz w wyjściowym składzie, jednak najbardziej był potrzebny swojej drużynie w decydujących fragmentach. W ostatnich 10 minutach Kickert zdobył aż 15 punktów (w sumie 21), będąc nie do zatrzymania dla słupskich obrońców. Nie trafił on jednak swojego najważniejszego rzutu, gdy na dwie sekundy przed końcem, po sprytnym zwodzie pomylił się z dogodnej pozycji z dystansu. Gdyby mu się to udało, spotkanie trwałoby prawdopodobnie pięć minut dłużej.

Górą był więc Cesnauskis, którego popisy w ostatniej kwarcie były równie imponujące. Kapitan gospodarzy zdobył w tej części gry 11 punktów (w sumie 19) i miał trzy asysty. Co ważne, nie mylił się w najistotniejszych akcjach, zdobywając ostatnie 7 punktów dla swojej drużyny. Co prawda nie trafił swojego ostatniego rzutu wolnego, jednak było to celowe zagranie, dzięki któremu uniemożliwił przeciwnikom oddanie jeszcze jednego rzutu mogącego dać dogrywkę.

- PGE Turów jest tak doświadczonym zespołem, że wykorzystuje wszystkie błędy przeciwnika. Dlatego ważne jest, że mój zespół dobrze zareagował na sytuację na boisku, gdy nie była ona dla nas korzystna. Zrobiliśmy pewne korekty, przestaliśmy rzucać z dystansu, a więcej po penetracjach, co przełożyło się na sporo rzutów wolnych. Mieliśmy też tylko 9 strat. W tego typu spotkaniach decyduje tylko jeden rzut, więc trzeba mieć też trochę szczęścia. A szczęście dopisuje temu, kto ciężko pracuje - mówił po meczu trener Energi Czarnych Dainius Adomaitis.

Wcześniej na słupskim parkiecie działy się równie interesujące rzeczy. Po pierwszych pięciu punktach dla gości Energa Czarni zdobyli 17 punktów z rzędu i wydawało się, że przejmą kontrolę nad spotkaniem. Trener Jacek Winnicki nakazał jednak swoim graczom zastosowanie obrony strefowej, która przynosiła efekty. Słupszczanie grali wolniej, nie mogli znaleźć swojego rytmu i popełnili aż trzy błędy 24 sekund.

- Gdy PGE Turów postawił strefę, udało nam się ją początkowo przełamać dwoma rzutami. Próbowaliśmy więc dalej grać po swojemu, jednak ich obrona była coraz lepsza. Na szczęście za każdym razem, gdy rywale zdobywali punkty, my mieliśmy na to odpowiedź - podkreśla Scott Morrison, środkowy Energi Czarnych.
 
Dzięki obronie strefowej PGE Turów odrobił wszystkie straty jeszcze przed rozpoczęciem drugiej połowy, a na początku trzeciej kwarty wygrywał aż 37:28. W tym momencie gospodarze ponownie doszli do głosu, zanotowali kolejną serię (12:2) i ponownie wyszli na prowadzenie, które do końca spotkania przechodziło co chwilę z rąk do rąk.

- Nasi rywale swoją obroną strefową obnażyli wszystkie nasze słabe punkty. Wcześniej nie pracowaliśmy zbyt dużo na treningach przeciwko właśnie takiej defensywie. Mamy więc dobry materiał do analizy i musimy przeprowadzić korekty. Trzeba oddać zgorzelczanom, że byli świetnie przygotowani do tego meczu i zmusili nas do takiej gry, jakiej nie lubimy - dodaje Adomaitis.
 
Na minutę i 15 sekund przed końcem słupszczanie prowadzili pięcioma punktami. Wtedy cztery rzuty wolne z rzędu trafili goście i sprawa wyniku wciąż była otwarta. Na 24 sekundy przed ostatnią syreną po indywidualnej akcji trafił Cesnauskis i PGE Turów miał los w swoich rękach. Wtedy kapitalnym wejściem pod kosz popisał się Giedrius Gustas, ale niestety rozgrywający zgorzelczan po swoim celnym rzucie niefortunnie upadł na parkiet. Litwin doznał groźnie wyglądającej kontuzji ręki i z grymasem bólu po dłuższej chwili opuścił boisko. Prawdopodobnie nie doszło na szczęście do złamania, a jedynie do wybicia kości ze stawu łokciowego. Na zegarze pozostawało 11 sekund i Cesnauskis po raz kolejny nie zawiódł z linii rzutów wolnych. W odpowiedzi Daniel Kickert nie trafił swojego najważniejszego rzutu z dystansu i to słupszczanie mogli cieszyć się z wygranej.

- Energa Czarni są teraz jedną z najlepszych drużyn w lidze i wiedzieliśmy, że czeka nas bardzo trudne spotkanie. Wiedzieliśmy, że musimy dać z siebie wszystko, by mieć szansę na zwycięstwo. Pokazaliśmy wiele, ale jednak w końcówce czegoś nam zabrakło. Myślę jednak, że po naszych ostatnich meczach teraz można stwierdzić, że wykonaliśmy duży krok do przodu i niewiele nam potrzeba do tego, aby ponownie wygrywać - zapewnia Konrad Wysocki, skrzydłowy PGE Turowa.

- Chciałbym pogratulować moim zawodnikom, ponieważ grali bardzo twardo i walczyli do końca. Zagraliśmy świetnie w obronie i to nas cieszy. Niestety nie udało się wygrać, na co na pewno wpływ miała ilość rzutów wolnych - 32 słupszczan przy 15 naszych - mówi trener PGE Turowa Jacek Winnicki.

W meczu z Energą Czarnymi po raz pierwszy od 25 listopada na parkiecie pojawił się Michał Gabiński, który przez cztery miesiące zmagał się z kontuzją stopy. Skrzydłowy PGE Turowa w 12 minut miał 3 punkty, 4 zbiórki i asystę. Słupszczanie wygrali mimo słabszego dnia swojego lidera, Stanley’a Burrella. Amerykanin, choć nie pomylił się przy żadnym ze swoich 10 rzutów wolnych, z gry przy 10 próbach trafił tylko raz.