Patryk Pietrzala: Po niespodziewanej porażce z Siarką Jezioro Tarnobrzeg, mecz ze Śląskiem Wrocław był chyba dla was niezwykle ważny.
Igor Milicić: Byliśmy przybici plecami do ściany, musieliśmy wygrać to spotkanie, dlatego nie zabrakło nerwów w naszym wykonaniu, co było widać w końcówce meczu. Nie zmieniło to niczego w naszej motywacji, ponieważ w każdym pojedynku jesteśmy jednakowo zmobilizowani, jednak byliśmy nastawieni na twardą walkę i zwycięstwo. Mam nadzieję, że dzięki tej wygranej przełamiemy naszą złą passę.
Rafał Bigus powiedział przed meczem, że musicie ograniczyć szybkie ataki Śląska Wrocław. Czy takie mieliście założenia i czy to się wam udało?
- Nasze założenia przedmeczowe nie zostały do końca zrealizowane. Śląsk gra dobrze z kontry, co udowodnił w drugiej połowie, dodatkowo goście zagrali dobrze na atakowanej tablicy, ponawiając swoje akcje. Jednak zwycięstwo jest najważniejsze, byliśmy w tym meczu lepsi i optymistycznie patrzymy w przyszłość.
Pański występ i Kamila Łączyńskiego przyćmił grę Roberta Skibniewskiego?
- Nie mi to oceniać, to mogą robić kibice i trenerzy. Statystyki są mało ważne, liczą się tylko i wyłącznie zwycięstwa. Jeżeli przegramy jakieś spotkanie, a ja zagram dobry mecz, to dla mnie to nie ma znaczenia, jestem zawodnikiem, który uwielbia wygrywać.
To była kolejna nerwowa końcówka w waszym wykonaniu, dlaczego tak się dzieje, że nie potraficie utrzymać wyniku do końca spotkania?
- Chciałoby się wygrać każdy mecz dwudziestoma punktami (śmiech). Niestety to jest właśnie koszykówka. Cieszę się, że zdołaliśmy odnieść zwycięstwo, bo ostatnio końcówki nie szły nam najlepiej. Takie spotkania budują drużynę i polepszają atmosferę, także jest z czego się cieszyć.