Polpharma - PBG Basket: Zatrzymali Kuliga
fot. Patryk Pindral/PBG Basket Poznań

,

Lista aktualności

Polpharma - PBG Basket: Zatrzymali Kuliga

Polpharma Starogard Gdański poradziła sobie z gośćmi z Poznania, ale zwycięstwo wcale nie przyszło łatwo. Słabsza trzecia kwarta w wykonaniu gospodarzy sprawiła, że mecz był zacięty do ostatnich minut. Starogardzianie wygrali ostatecznie 84:76 i zrobili pierwszy mały krok w kierunku play-off.

,

- Gratuluję drużynie z Poznania postawy, że walczyła do końca. W trzeciej kwarcie prowadziliśmy 17 punktami, wydawało się, że to będzie dla nas spacerek. Koszykówka po raz kolejny udowodniła, że trzeba grać do końca, trzeba być skoncentrowanym przez 40 minut. To ważne zwycięstwo. Z Poznaniem gra nam się ciężko, dlatego, że nie mamy takich podkoszowych zawodników. Mamy natomiast inne atuty i je dzisiaj wykorzystaliśmy - podsumował mecz zadowolony trener Wojciech Kamiński.

Rzeczywiście spotkanie układało się dla gospodarzy bardzo dobrze. W pierwszej kwarcie mecz był co prawda wyrównany, ale już w końcówce drugiej części meczu Polpharma chwyciła wiatr w żagle. Kolejnymi akcjami popisywali się Michael Hicks i Jeremy Simmons, a za dwa z syreną kończącą pierwszą połowę trafił Grzegorz Arabas. Polpharma prowadziła wtedy już 45:31 i wydawało się, że znalazła sposób na pokonanie rywali.

Jaki był to sposób? Powstrzymanie Damiana Kuliga i innych podkoszowych zawodników PBG Basketu. Doskonale znany w Starogardzie Kulig zagrał jeden z najsłabszych spotkań w całym sezonie, co podkreślał również na pomeczowej konferencji prasowej trener Milija Bogicević. - Straciliśmy Damiana Kuliga w ataku. Myślę też, że to najsłabszy mecz, jaki Damian zagrał w obronie. Niestety, nie można cały czas tylko chwalić - tłumaczył Bogicević.

Polpharma równie dobrze rozpoczęła trzecią kwartę. Już po czterech minutach i punktach Adama Metelskiego zespół z Kociewia prowadził 52:35. Wtedy jednak nastąpiło załamanie formy gospodarzy. Zarówno Hicks, jak i Brandon Hazzard przestali trafiać, a zespół stracił pomysł na grę. Zawodnicy PBG Basketu od razu to wykorzystali. Sporo punktów zaczął zdobywać Żarko Comagić, a trójką popisał się Tomasz Smorawiński. Po jego kolejnym rzucie z dystansu na początku ostatniej części meczu poznaniacy wyszli na prowadzenie 61:60.

Starogardzki zespół zdobył się jednak na bardzo istotny zryw. Od wyniku 64:66 Polpharma zdobyła kolejnych 11 punktów bez odpowiedzi rywala. Wyjątkowo skuteczny był Daniel Wall, który trafił dwie trójki. Jak się okazało, ta seria punktowa zapewniła wystarczającą przewagę gospodarzy. W samej końcówce goście zbliżyli się jeszcze na pięć punktów, ale popełniane przez nich straty nie pozwalały im na objęcie prowadzenia.

- Szkoda troszeczkę, że nie wykorzystaliśmy tego momentu, gdzie dogoniliśmy drużynę Polpharmy i nie pociągnęliśmy tego do końca. Końcówka nie była po naszej myśli, kilka głupich strat i dwie trójki Daniela Walla. Wtedy było praktycznie po meczu - wyjaśniał Mateusz Bartosz.

Kibiców zgromadzonych w hali im. Andrzeja Grubby zawiódł nowy zawodnik w ekipie Polpharmy - Brandon Hazzard. Początek miał wyśmienity - w pierwszej kwarcie zdobył pięć punktów i widać było, że ma ochotę na więcej. Niestety, później nie trafił już do kosza i zakończył mecz z dwoma trafieniami na dziewięć prób. Swojej optymalnej formy nie może znaleźć także Michael Hicks, który zdobył co prawda 18 punktów, ale trafił tylko jedną trójkę na siedem prób.

- Jedyne, do czego mamy do siebie pretensje to trzecia kwarta. Z meczu kontrolowanego zrobiła się zupełnie niepotrzebnie nerwowa końcówka. Cieszę się aczkolwiek, że udało nam się przechylić szalę na naszą korzyść. Mam nadzieję, że to zaprocentuje i to doświadczenie przyda się w innych meczach. Będziemy robić kroczek po kroczku, żeby zakończyć tę wędrówkę w play-off - mówił Grzegorz Arabas.

W ekipie PBG Basketu zabrakło punktów wysokich - przede wszystkim najlepszego strzelca Damiana Kuliga, ale także wracającego po kontuzji Aleksandra Lichodzijewskiego. Zespół z Poznania popełnił aż 17 strat i w dodatku nie miał najlepszej skuteczności w rzutach z dystansu (6/28).

- Mieliśmy duże problemy przez pierwsze dwie kwarty, później wróciliśmy do meczu. Pojawiła się nawet szansa, aby wygrać. W końcówce, tak jak we Wrocławiu, okazało się, że brakuje zawodnika, który dałby nam spokój i przechylił losy meczu na naszą stronę - tłumaczył Milija Bogicević.