,

Lista aktualności

Edward Żak: Krew na parkiecie

- Trzeba grać z poświęceniem. Myślę, że to kiedyś zaprocentuje – mówił po spotkaniu z Astorią obrońca Turowa Edward Żak, który ofiarną grę okupił rozciętą skórą na głowie.

,


Marek Szczutkowski: Nie tak miało chyba wyglądać koszykarskie zakończenie roku w wykonaniu Turowa Zgorzelec?

Edward Żak: Na pewno. Wydaje mi się, że przegraliśmy przede wszystkim, dlatego że zabrakło zmienników. Dał się też bardzo odczuć brak Wojtka Szawarskiego. W końcówce zawiodły nas też nerwy i zamiast grać pod kosz, rzucaliśmy z obwodu.

Zostawił Pan krew na parkiecie, grał Pan niezwykle ambitnie, ofiarnie. Mecz jednak przegraliście – warto się było tak poświęcać?

W każdym spotkaniu warto. Trzeba grać z poświęceniem. Myślę, że to kiedyś zaprocentuje. Jeśli nie dzisiaj to może w którymś z kolejnym spotkań.

Czy według Pana to spotkanie miało jakiś kluczowy moment, który zadecydował o całym przebiegu spotkania?

Wydaje mi się, że trzecia minuta czwartej kwarty meczu, jak Astoria miała 5 fauli, my mieliśmy jeden. Powinniśmy grać pod kosz, na faul, tymczasem stało się inaczej, no i oni to wykorzystali. No i Tomek Zabłocki nas załatwił trójką, to było chyba dwie minuty przed końcem i to była taka kropka nad „i”.

Kto jak kto, ale Tomek Zabłocki miał Turowowi sporo do udowodnienia. No i udowodnił…

Też tak myślę (śmiech). Niestety z nieszczęściem dla nas. Tomek zagrał bardzo dobre zawody.

Mówił Pan, że powinniście grać pod kosz i ta strefa boiska przed meczem wydawało się, że będzie przez was zdominowana. Tymczasem Pinkney, chociażby na specyficzne warunki fizyczne, nie jest typowym graczem podkoszowym, a awizowany jako wielka gwiazda Brown nie dojechał na mecz z Astorią. Czy zgodzi się Pan, że gra pod tablicami jest w tej chwili waszym głównym problemem?

Na pewno. Mam nadzieję, że ten Ernest Brown w końcu dojedzie po Sylwestrze no i że będzie dobrze grał. Może jeszcze jakiś nowy zawodnik? Nie wiem…nie mam pojęcia.

Koniec roku to czas podsumowań – jaki był dla Pana ten mijający rok. Zarówno pod wzglądem sportowym, jak i osobistym?

Jeśli chodzi o względy koszykarskie to grałem niedużo. Średnio po dwie, trzy minuty i mam nadzieję, że w nowym roku będzie lepiej. A w życiu osobistym wszystko w porządku (śmiech).

Na pewno wypada mi Panu na koniec życzyć zdrowia w 2006 roku – nie tylko na co dzień, ale przede wszystkim na parkiecie, bo dzisiejsze spotkanie pokazało, że może być groźnie. Czy jest jeszcze coś, czego mogę Panu życzyć?

Mam nadzieję, że zdrowia starczy, a poza tym to przede wszystkim więcej minut na parkiecie.